Walka o przyszłość Ameryki czyli trzecia debata prezydencka w USA
Trzeci odcinek serialu pt. „Debata prezydencka” rozegrał się
w poczciwych murach uniwersyteckich. Niestety debata była znów bardzo
ogólnikowa, przez co programu obydwojga kandydatów można się tylko domyślać. Pewien
zarys poglądów można było oczywiście wychwycić ze zdawkowych, nieco
chaotycznych wypowiedzi. Będę osamotniony w ocenie kto wygrał, ale według mnie
był to Donald Trump. Hillary Clinton trzymała się sztywno planu nakreślonego
jej przez sztabowców, w odróżnieniu od Donalda Trumpa, który mówił z głowy i
mógł zostać odebrany jako bardziej autentyczny. W moim odczuciu straszliwie
nudne były ciągłe oskarżenia, czy delikatniej mówiąc, insynuacje Hillary wobec
Trumpa, o to że będzie politykiem prorosyjskim, co jest, delikatnie mówiąc
nadużyciem. Mimo tym razem zachowanych przez prowadzącego debatę pozorów
bezstronności, bardzo niepokojącym tematem jest udział mediów w ostrej kampanii
zwalczania Donalda Trumpa. Samo to powoduje u mnie poczucie większej
wiarygodności kandydata. Ale o mediach i ich podejściu do tych wyborów można by
było pisać książki (i to nie tylko o mediach amerykańskich, ale i o naszych
rodzimych, europejskich). Niestety „polskie” media też zachowują się w tym
przypadku, delikatnie mówiąc, stronniczo. Hitem był dla mnie poranek w jednej z
telewizji informacyjnych, którego głównym, prawie jedynym tematem, była debata,
a inwektywy w stronę Trumpa i informacje o tym, jak bardzo się ośmieszył padały
średnio co pięć minut. I po co i dlaczego? My przecież nie głosujemy.
U Hilary Clinton przeraża mnie jej podejście do sprawy
nielegalnych imigrantów, m.in. plany nadania im obywatelstwa. Krytykując mur
z Meksykiem, użyła ciekawego stwierdzenia, że uszczelnienie granic powinno odbyć
się przy wykorzystaniu nowoczesnych technologii. A co to właściwie znaczy poza
tym, że to taki ładny slogan? Węgrzy pokazali, że jednak odgrodzenie się murem,
jest bardziej efektywne niż lornetka, pozwólmy tu sobie na tą malutką
uszczypliwość.
Jeszcze poważniejszą sprawą są poglądy Clinton na temat
imigrantów z Syrii, ale jak wiadomo, to znaczy, że także z całego Bliskiego Wschodu. Zdaniem
Hillary nie ma problemu w przyjmowaniu tych
tzw. uchodźców. Słuchając jej wypowiedzi
w tych kwestiach, nie sposób, nie zauważyć maleńkiego podobieństwa do Kanclerz
Merkel. Całej Ameryce może się
prezydentura Clinton odbić czkawką. Wystarczy spojrzeć jak wygląda dziś
sytuacja w państwach Europy Zachodniej, które prowadziły nieodpowiednią
politykę względem uchodźców i ochrony granic. Jeśli zaś chodzi o granice, Trump
powiedział najważniejsze- że nie ma państwa, gdy granice nie są chronione.
Granice to podstawa państwa, nawet otwartego na imigrantów.
Bardzo zabawne jest w tym wszystkim, że kiedy Hillary Clinton,
atakuje Donalda Trumpa o np. zatrudnianie nielegalnych imigrantów na budowach,
czy też korzystanie z chińskiej stali, pogrąża sama siebie. Nie zauważa, że
nic, dosłownie, nie zrobiła, by takie zdarzenia nie miały miejsca, co
przytomnie wypomina jej ciągle Donald Trump. (Tak, ten sam temat pojawia się tu
znów).
Kolejny irracjonalny zarzut jaki postawiła Clinton Trumpowi,
dotyczył pożyczki od ojca na założenie firmy. No cóż, a jaki rodzic nie pomaga swojemu
synowi, jeśli tylko ma możliwość? Demokraci rzucają hasła pod publiczkę, gdyż
nie walczą o głosy bogatych. Mogą więc udawać, że nie przyjmują do wiadomości,
iż siła Ameryki bazuje właśnie na ludziach zamożnych. Z jednej strony więc
głośno ich krytykują, z drugiej po
cichutku wyciągają do nich rękę po pieniądze na kampanie wyborcze i wchodzą w
nie wiadomo jakie układy. W ostatnich latach rządzili demokraci. Jaki mieli
stosunek do bogatych? Czy sprawili, że ich przywileje zostały ukrócone? W tej
chwili wracamy znów do argumentu Trumpa, wspomnianego w poprzednim akapicie- A
Ty Hillary, co zrobiłaś, aby było inaczej?
Poruszane na debacie były też sprawy aborcji, handlu czy załamania
gospodarczego w USA i małego wzrostu gospodarczego. Ten ostatni to wielki
problem Ameryki. Porównując Stany z na
przykład Chinami czy Indiami, wzrost w USA jest mizernie mały. I tutaj Hillary Clinton
ma „cudowną receptę” na ratowanie gospodarki kraju. Napięcie rośnie, wszyscy
chcemy wiedzieć, cóż to za genialne rozwiązanie….?
Pomysłem Hillary Clinton jest podniesienie podatków. Oczywiście od razu zostało
podkreślone przez nią to, że opodatkowanie musi dotyczyć jedynie najbogatszych
Amerykanów. Co ma zachęcić przeciętnie
zarabiająca i biedną większość do głosowania na Hillary Clinton. Pieniądze z
wyższych podatków nie pójdą jednak na rozwój gospodarki, a uzupełnienie finansowe
projektu powszechnej opieki medycznej, wprowadzonej za Prezydenta Baracka Obamy.
(Z jednej strony zdawałoby się, że to dobrze, ale z drugiej, nie wpłynie to
przecież w żaden sposób na wzrost gospodarczy). Same próby pobudzenia
gospodarki przez obecnego prezydenta są delikatnie mówiąc mizerne. Hillary Clinton
zaś niewątpliwie będzie kontynuowała taki typ spojrzenia gospodarczego, co
spowoduje zwiększenie długu wewnętrznego oraz mały wzrost gospodarczy. Podniesienie podatków zawsze niesie za sobą
spowolnienie rozruchu gospodarki.
Oglądając debatę miałem nadzieję że będzie ona bardziej
merytoryczna. Media i grupy wpływu mają już swojego kandydata, który będzie
dbał, żeby zupełnie nic się nie zmieniło. Jak mówił Donald Trump, Hillary Clinton
miała 30 lat by zmienić złe prawo, by nie dawać zarabiać takim jak on i co zrobiła?
Na to pytanie muszą sobie Amerykanie odpowiedzieć sami idąc do urn wyborczy i oddając
głos. Ale walka o tenże jeszcze się nie
skończyła. Być może najciekawsze dopiero przed nami….
Komentarze
Prześlij komentarz